Jak wiecie, uwielbiam kosmetyki La Mer. Wciąż do nich powracam, ale z chęcią próbuję też nowych produktów tej marki – słowem mam do nich słabość.
Bez wątpienia to jedne z najdroższych kosmetyków, które miałam okazję używać, dlatego pomyślałam, że mogę polecić wam moich ulubieńców, aby łatwiej było wam wybrać ten właściwy produkt.
Jak w każdej marce, mam swoje typy, czyli kosmetyki do których chętnie powracam, ale kilka produktów nie wzbudziło mojej aprobaty, dlatego pokrótce opowiem wam o hitach, odeślę też do wcześniejszych postów, gdzie dokładniej opisałam poszczególne kosmetyki, ale w kilku słowach wspomnę też o tych mniej udanych.
Wszystkie kosmetyki La Mer zawierają składnik The Miracle Broth, czyli regeneracyjny wyciąg z wodorostów morskich, dzięki któremu kosmetyki mają tak wyjątkowe działanie. I to właśnie ten eliksir w głównej mierze odpowiada za poprawę elastyczności skóry, stopień nawodnienia i ogólnie lepszy wygląd skóry.
Zacznę od absolutnego hitu marki, a mianowicie od koncentratu – serum The Concentrate w zielonej butelce oraz od serum The Regenerating w srebrnej butelce.
Zużyłam do ostatniej kropli dwa opakowania koncentratu pielęgnacyjnego The Concentrate oraz niedawno jedno opakowanie The Regenerating Serum, więc mam już wyrobione zdanie na ich temat.
Te produkty to swego rodzaju opatrunki na skórę, które dają skórze natychmiastowe ukojenie już od pierwszego użycia. Sama ich aplikacja to czysta przyjemność.
Skóra po ich użyciu jest „zaopiekowana”, czyli odżywiona, nawilżona, gładsza, po prostu piękniejsza. Dla mnie to takie mini spa, które mogę wykonać wieczorem z nieskrytą przyjemnością.
Zauważyłam jednak, że dużo bardziej wydajne jest zielone serum The Concentrate od srebrnego The Regenerating, ale oba kosmetyki rekomenduję i gorąco polecam!
Jeśli chcecie dowiedzieć się więcej o samym koncentracie The Concentrate oraz o moich metodach aplikacji, to zajrzyjcie TUTAJ. A taki mini-automasaż jak w tym filmie, możecie wykonać na każdym serum, którego aktualnie używacie.
Kolejny klasyk tej marki to słynny już olejek The Renewal Oil, do którego co jakiś czas powracam, bo spełnia się moje oczekiwania.
Ma świetny skład (m.in. olejek ze słonecznika, sezamu, rzepaku, owoców cytrusowych, eukaliptusa, sezamu, żurawiny, migdałowy) i można go stosować na różne sposoby, np. mieszając z kremem lub podkładem, nakładając na suchą czy wilgotną skórę.
Olejki to w moim przypadku delikatny temat, bo nie każdy służy mojej skórze, ale ten jest wyjątkowy, a do tego niewiarygodnie wydajny. O olejku La Mer pisałam już TUTAJ, więc kto jest ciekaw, odsyłam do tego postu.
Teraz czas na produkt, który przetestowałam ponad dwa lata temu i który wciąż jest ze mną, a mianowicie puder sypki (dostępny w jednym kolorze) z linii Skincolor.
Nic dziwnego, że zachwycają się nim wszystkie wizażystki, bo nie dość że utrwala makijaż to nadaje skórze delikatne rozświetlenie. Tyle że to rozświetlenie to jedynie muśnięcie błyskiem – nic co mogłoby zbytnio obciążyć nasz makijaż.
Spotkałam się już pytaniami od koleżanek, co nałożyłam na skórę, że jest ona tak rozświetlona – to tylko ten puder sypki, o którym więcej przeczytacie TUTAJ. O ile puder sypki to kosmetyk, który na stałe zagościł w moim kuferku, o tyle korektor w kolorze Very Light 02 użyłam dwa razy i musiałam z niego zrezygnować. Głównym problemem jest dla mnie jego konsystencja – sztyft, który wchodzi w moje doliny łzowe, podkreślając suche skórki, zamiast ukrywać niedoskonałości. Pozostaję przy sprawdzonym korektorze w płynie i z aplikatorem Tarte – po prostu dużo łatwiej taki korektor się aplikuje. Co do podkładu La Mer – niestety wybrałam za jasny odcień, 160 Crème i za mocno odcina się od mojej skóry, dlatego nie jestem w stanie go ocenić, ale i tak go używam mieszając z ciemniejszym podkładem innej marki.
Muszę też wspomnieć o nowości – kosmetyku, który wzbudził ogromny zachwyt wśród moich koleżanek, czyli o nawilżającym rozświetlaczu w kremie Hydrating Illuminator.
Można traktować go jako bazę pod makijaż lub używać sauté, bo to produkt, który daje zdrowy, promienny wygląd za sprawą zawartej w nim witaminy C, kwasu hialuronowego i oczywiście eliksiru The Miracle Broth.
Rozświetlacz można nałożyć także już na podkład, by rozświetlić wybrane partie twarzy, np. na szczyty kości policzkowych.
W moim przypadku zupełnie nie sprawdził się płyn micelarny tej marki, oczy mnie wręcz piekły przy demakijażu i musiałam go zużyć pomijając okolice oka, za to z rozrzewnieniem wspominam bronzer do policzków, który zużyłam do samego końca, a który nadawał mojej twarzy delikatnej opalenizny, jakbym była tylko delikatnie muśnięta słońcem.
Od ponad roku używam także pędzli do podkładu i pudru sypkiego La Mer i śmiało mogę je wam zarekomendować – po roku używania wciąż wyglądają jak nowe!
Mam nadzieję, że ten wpis był dla was pomocny, a jeśli macie jeszcze więcej doświadczeń z tą marką i znane są wam kosmetyki La Mer ze słynnym składnikiem The Miracle Broth, chętnie o nich przeczytam w komentarzach poniżej, być może przydadzą się innym osobom w podjęciu zakupowej decyzji.