Odkąd sięgam pamięcią, byłam uzależniona od cukru. Nie uwierzycie w ilości czekolad, batonów, muffinów, drożdżówek i pączków, które spałaszowałam w swoim życiu. W końcu jednak powiedziałam dość! A może doprecyzuję: „dość” mówiłam już kilkadziesiąt razy, ale nareszcie się udało!

Słodycze wcinałam od zawsze. Sięgnęłam pamięcią do czasów, gdy mój tata przywoził z zagranicy słodkości, których nie było w Polsce. Czasy Baltony i Pewexów to też moje czasy ;) Świetnie zaopatrzony licealny sklepik, studia i nauka do egzaminów u koleżanki Dorotki, której mama prowadziła cukiernię (sic!), półtoraroczny  pobyt w Niemczech i ich słynne „Konditorei”. Następnie boyfriend, który prowadził lodziarnię, potem Węgry i Budapeszt, czyli praca przy programach telewizyjnych, gdzie bez napoju gazowanego i batonikowego zastrzyku energii nie byłam w stanie poprowadzić 1,5-godzinnego programu telewizyjnego na żywo. A teraz Warszawa i wszystkie te eventy, cukiernie, kawiarnie, ciasta i ciasteczka na maśle, obok których nie potrafię przejść obojętnie…

Wiedziałam jednak, że kolejne podejście porzucenia słodyczy bez wsparcia innych osób nie ma racji bytu. Dlatego pierwszy raz w życiu sięgnęłam po suplementy i nawiązałam kontakt z panią dietetyk w Warszawie.

Z Anią Świtakowską wypracowałyśmy sobie pewien mechanizm. Ale początkowo Ania przesłała mi prosty jadłospis na kolejne tygodnie. Przeczytałam go i… usiadłam.

Niby banalne przepisy, niby powinnam sobie z nimi poradzić, ale trochę się zmartwiłam, bo zazwyczaj jem to co dzieci.

Marcel jada najchętniej spaghetti bolognese czy pomidorówkę, natomiast 14-letni Antek lubi konkretny kawał dobrego mięsa z upieczonymi przeze mnie ziemniakami polanymi oliwą. Co zostanie w garnku, piekarniku, czy na patelni zjadałam ja ;) Nie wyobrażałam sobie, że będę gotować tylko dla siebie! Diety pudełkowe też mnie jakoś nie przekonały, zresztą chodziło mi bardziej o stałą zmianę nawyków niż doraźną pomoc. Ania jednak zna się na takich przypadkach jak ja, więc omówiłyśmy wspólnie, co mogę śmiało jeść, a co odstawić czy zmienić.

Dodatkowo, przez kilka dni, wysyłałam w formie mmsów zdjęcia wszystkiego co mam zamiar zjeść: od przegryzek, poprzez śniadanie, obiad i kolację, a nawet wybrane, kaloryczne napoje (np. koktajle mleczne czy owocowe). Wieczorem Ania odpowiadała jednym smsem i chwaliła lub ganiła za konkretne potrawy.

Po kilku dniach już doskonale wiedziałam, co jest dla mnie dobre, a co lepiej odstawić, jak długie powinnam robić przerwy między posiłkami itd.

Zresztą, możecie sobie wyobrazić ten mechanizm: nie zjem tej niezdrowej przekąski, bo i tak będę musiała wysłać ją w formie zdjęcia do Ani, a potem mi się dostanie, więc postaram się i przygotuję raczej jakiś zdrowy posiłek, z tego co mam w lodówce ;) Zaczęłam więc balansować pomiędzy tym, co jedzą moje dzieci, wybierając mniej kaloryczne części obiadu, a tym co Ania mi zaleciła i… wcale nie okazało się to trudne. Odrzuciłam węgierskie salami, wspomniane ziemniaki polane oliwą, a przestawiłam się na jedzenie sezonowe i zdrowe przekąski (bób, szparagi, maliny, truskawki).

Sporą rolę w zmianie nawyków odegrały też suplementy, ale nie jakieś tam suplementy, których bałabym się połknąć z racji ich wielkości (na pewno znacie to uczucie!), ale coś co w 100% zostało stworzone dla mnie.

Sundose to indywidualny suplement, bo dobrany jest przez dietetyka na podstawie wywiadu do indywidualnych potrzeb każdego organizmu, podany w jednej dziennej dawce. Najlepsze jest to, że każde opakowanie jest produkowane na zamówienie dla jednej osoby!

Jak wygląda proces ich dopasowania?

Najpierw odpowiadacie na kilkadziesiąt pytań dotyczących waszego jadłospisu, stylu życia, aktywności ruchowych, alergii pokarmowych itd. To taki wywiad zdrowotny z prostymi pytaniami, który zajmie wam nie więcej niż 5 minut.

Następnie macie możliwość wysłania wyników badań swojej krwi. Im bardziej dokładne, tym lepiej.

To wprawdzie nie jest punkt obowiązkowy, ale ja polecam dołączyć takie badanie i przesłać do wglądu. Będzie jasne, czego waszemu organizmowi brakuje, czy jest problem z poziomem cukru, cholesterolem itd.  Następnie otrzymujecie odpowiedź od dietetyka, któremu warto opisać inne swoje dolegliwości zdrowotne. Ja np. wspomniałam, że mam uszkodzoną nerkę. Po tej konsultacji, otrzymujecie już swój spersonalizowany suplement Sundose w wygodnych saszetkach na 30 dni, po jednym na każdy dzień. Każdy dostaje swój własny, unikatowy zestaw suplementów.

Ja oprócz suplementu do rozpuszczenia w wodzie (o smaku pomarańczowym), dostałam dodatkowo 3 małe kapsułki z kwasami Omega-3 na każdy dzień, bo tego brakuje w mojej diecie. Ktoś inny dostanie np. probiotyki, a ktoś więcej konkretnych minerałów czy witamin.

Pudełko z miesięcznym zapasem przechowuje się w lodówce, ponieważ nie ma konserwantów, ani innych zbędnych substancji. Do siedmiu dni można jednak trzymać go poza lodówką, co przy tylko jednej saszetce dziennie jest świetnym rozwiązaniem na wakacyjny wyjazd. Codziennie, po śniadaniu rozpuszcza się jedną saszetkę w szklance wody. Następnie należy dokładnie wymieszać i wypić. Kapsułki z kwasami Omega-3 należy połknąć. I już!

REZULTATY

Właśnie minęło 30 dni mojej suplementacji z Sundose. Zawzięłam się i postanowiłam, że pożegnam słodycze albo przynajmniej zmniejszę te kosmiczne ilości ich pochłaniania.

Pierwszy raz odkąd sięgam pamięcią, przez 30 dni podczas suplementacji nie zjadłam NIC słodkiego. Zupełnie!

Za wyjątkiem 6 kulek lodów, którymi ratowałam się podczas upałów. Wszelkie drożdżówki, batony, czekolady poszły w odstawkę. Na zmianę moich nawyków wpłynęła rozmowa z moim tatą i bliską ciocią, którzy mają cukrzycę, więc i ja jestem obciążona. Na pewno przyczynił się też suplement, ponieważ w moim przypadku zawiera on aż 31% dziennego zapotrzebowania na chrom, który zapobiega wahaniom cukru we krwi.

Nigdy nie suplementowałam chromu, więc być może dlatego miałam takie łaknienie na słodycze.

Aktualnie skończyłam pierwsze pudełko suplementu Sundose, ale zapewne zamówię kolejne, bo przede mną hiszpańskie wakacje, mnóstwo pokus, a jednak jego przyjmowanie motywuję też moją silną wolę. A wiecie, co jest najzabawniejsze? Że zawsze śmiałam się, gdy ktoś mówił mi: „Zjedz banana, jest słodki, nie będzie ci się chciało sięgnąć po batona”. Ja tylko przewracałam oczami. A teraz rzeczywiście, jem banana i to jest mój deser!

Nie udało mi się wykluczyć zupełnie cukru z mojej diety, bo słodzę jeszcze kawę jedną łyżeczką cukru (o dziwo herbaty nie muszę), ale jeśli mnie znacie to wiecie, że ja w życiu lubię zachować równowagę. Dlatego chciałabym dojść do takiego etapu, że gdy np. będę w restauracji i przyjdzie czas na deser, to zjem go z przyjemnością, ale tylko od czasu do czasu. Najbardziej zależy mi na tym, aby wszystkie niezdrowe przekąski zminimalizować do absolutnego minimum i utrzymać aktualny stan.

Co do wymiarów i kilogramów – za namową Ani, postanowiłam, że nie waga będzie moim wyznacznikiem, a… spodenki kupione podczas wyprzedaży w zeszłym roku, których nie mogłam dopiąć, a które teraz zapinam na luzie!

Jeśli chcecie podejść do tematu kompleksowo, ze wsparciem osoby, która wysłucha tego, z czym się borykacie, co chcecie zmienić w swojej diecie, ile kilogramów zrzucić to polecam – według mnie – najlepszą Anię Świtakowską – dietetyk kliniczny z kliniki Nutricus w Warszawie, która kompleksowo zajmie się waszą dietą (z Anią możecie skontaktować się także online). Cudowna, ciepła osoba, która zmotywowała mnie do działania!

30 dni bez słodyczy, 3 centymetry mniej w pasie – ja już wygrałam i chcę więcej!

Rekomendowane artykuły

  • Kasia

    Gratuluję wytrwałości i efektów!:)

  • Tomek 658

    Niesamowicie pani wygląda. Jak z wybiegu jakaś modelka.

    • Panie Tomku – dziękuję, od razu zaczęłam się uśmiechać jak na zdjęciu! ;)

      • Tomek 658

        Mam aż tak wielką moc. Myślę, że w rzeczywistości jest pani piękniejsza niż na zdjęciach. Pozdrawiam.